Morze czy góry? Na Lazurowym Wybrzeżu nie trzeba wybierać, bo można mieć obie opcje. Zaledwie kilkanaście kilometrów od wybrzeża rozpościera się łańcuch Alp Nadmorskich. Jadąc górskimi serpentynami, można znaleźć ospałe urokliwe miasteczka, pooddychać rześkim powietrzem, spojrzeć z dystansu na linię wybrzeża i odetchnąć nieco od zgiełku wybrzeża. Nasza propozycja na taki krótki wypad to Saint-Paul de Vence.
Już z dystansu przykuwa wzrok – solidne średniowieczne mury okalają miasteczko powstałe na jednym z tonących w zieleni wzgórz. Trudno o lepszy drogowskaz.
W Saint-Paul de Vence czas zaklęty jest w kamiennych budowlach sięgających XVI/XVII wieku, fontannach, czy też brukowanych uliczkach. Główna z nich – rue Grande, spina końce miasta od bramy północnej (Porte de Vence) do południowej, za którą znajduje się jakby zastygły nad przepaścią cmentarz.
Sceneria miasteczka i jego niepowtarzalny charakter od zawsze przyciągał artystów. Nie inaczej jest dzisiaj – na liczne galerie, pracownie natkniemy się w każdej uliczce. Widok sztalug rozłożonych gdzieś na uboczu również nie jest w tym miejscu niczym niecodziennym. Dla miłośników sztuki nieopodal starej części miasta – Fondation Maeght, czyli prywatne muzeum ze zbiorami europejskiej sztuki nowoczesnej i współczesnej.
W Saint-Paul de Vence poruszaliśmy się bez planu i pośpiechu, chłonąc po prostu atmosferę miejsca. Nie przeszkadzał nam padający deszcz ani fakt, że pchanie naszego miejskiego wózka po wyboistych uliczkach nastręczało trochę trudności. Niezbyt sprzyjająca aura nie była także problemem dla Mai (mającej wówczas niespełna 1,5 roku). Biegając po kamiennych traktach co jakiś czas zatrzymywała się, by rzucić okiem na kolorowy obraz lub nietypową rzeźbę. Zdaje się, że atmosfera Saint-Paul-de-Vence dobrze wpływa nie tylko na dorosłych. Powrót w to miejsce jest tylko kwestią czasu.