Szybkie łodzie na malezyjskie Perhentiany zdają się być zawsze pełne. Turyści, ich mniejsze i większe kufry, pracownicy wyspiarskich hoteli/pensjonatów z tajemniczymi czarnymi workami zamiast toreb zapełniają łódź do maksimum. Silnik prycha, dusi się, aż wreszcie podrywa się, a speedboat błyskawicznie nabiera prędkości prując morską toń. Pasażerowie podskakują na drewnianych ławeczkach przy każdej pokonywanej fali. Walczą z silnymi podmuchami i często obrywają solidnym chlupnięciem słonej wody. Maja przytula się, jednocześnie kurczowo przytrzymując jedną ręką czapkę na głowie – jak sama mówi, w obawie przed utratą włosów, które przecież może wyszarpać wiatr. Inni mają zdecydowanie mniej tęgie miny, ale rajski cel wart jest poświęcenia.
Dobijamy do zielonej wyspy, gdzie bajecznie błękitna woda w płytkich lagunach, szeroka plaża z mięciutkim, drobnym piaskiem zdają się być wręcz nierealnie piękne. Kolejny dzień spędzimy mocząc się jak w wielkiej wannie – w cieplutkiej i krystalicznie czystej wodzie. Lub po prostu odpoczywając na słomkowych matach mając za plecami widok na hotele i pensjonaty wśród palm i bujnej roślinności wyspy.
Wieczorem plaża zmienia nieco oblicze – zapełniają się restauracje, otwierają plażowe bary, rozbrzmiewa imprezowa muzyka. Pojawiają się tańczący z ogniem, których ruchy naśladuje Maja. Kiedy już się zmęczy wrócimy do naszego drewnianego domku nieopodal, skorzystamy z dostępności prądu z huczącego agregatu (zwykle w godzinach od 18stej do 10 rano). Potem weźmiemy chłodny prysznic i wskoczymy pod wielką moskitierę chroniąc się przed komarami i innymi żyjątkami, które mogą wcisnąć się do domku przez szczeliny w skleconej z desek podłodze.
Czar pryska
W porannym słońcu, które nie zdołało jeszcze obudzić turystów, czar wyspy nieco pryska. Rozpoczęło się „sprzątanie”oznaczające nie mniej nie więcej jak zebranie i spalenie śmieci w bezpośrednim sąsiedztwie apartamentów czy restauracji. Gęsty, toksyczny dym unosi się nad okolicą. Aż strach pomyśleć, co składa się na wielkie ogniska, które w miarę potrzeb będą rozpalane jeszcze w trakcie dnia. Można jedynie snuć podejrzenia spoglądając na wypalone już resztki składowane w dołach po dwóch stronach betonowego pomostu prowadzącego z domków na plażę. Również morze wypluwa rankiem swoje śmieci, obsługa hoteli jeszcze nie zdążyła ich jeszcze sprzątnąć z plaży.
Spacer na drugą stronę wyspy Kecil nie podnosi nas na duchu. Nawet bujna roślinność nie jest w stanie ukryć walających się śmieci. Podobno „sprzątanie” wyspy ma mieć miejsce tuż przed rozpoczęciem szczytu sezonu (Perhentiany są praktycznie niedostępne od listopada do marca z powodu monsunów). Bałagan nie przeszkadza olbrzymim (nawet dwumetrowym!) waranom, które spokojnie przechadzają się po śmieciach i podchodzą pod same domki. Mówi się, że nie atakują tu ludzi (zwłaszcza dorosłych), ale kto wie czy bez dokarmiania nie zmieniłyby swego nastawienia.
Wypełnioną po brzegi łodzią (speedboat) wracamy na ląd. Tego dnia silny wiatr będzie huśtał łodzią po stokroć bardziej niż poprzednio, często niebezpiecznie przechylając ją to w jedną, to drugą stronę. Marzę o tym, by jak najszybciej dobić do brzegu. Zostawiamy za sobą raj, który jednak pozostawia w nas mimo woli również nieco smutne wspomnienie ciemnej strony turystyki.
Informacje praktyczne:
Transport:
Na obie wyspy Perhentian można dostać się wyłącznie łodzią z Kuala Besut, około godziny drogi od Kota Bharu. Transport w obie strony kosztował w marcu 70 ringgitów (70zł). W lokalnych biurach podróży można kupić bilet łączony na przejazd z wielu miejscowości do Kuala Besut i transfer łodzią.
Po wyspach można poruszać się piechotą lub korzystając z wodnych taksówek. Na wyspie nie ma utwardzonych dróg, transport lądowy nie funkcjonuje.
Noclegi:
Na Perhentian Kecil jest sporo opcji noclegowych – od namiotów za kilkadziesiąt złotych do luksusowych apartamentów. My zatrzymaliśmy się w Matahari Chalet na Long Beach. Za nocleg w drewnianym domku (z prysznicem, bez klimatyzacji i ciepłej wody) płaciliśmy 120 ringgitów (120zł). Śniadanie w cenie.
Niektóre apartamenty w ogóle nie przyjmują rezerwacji przez Internet czy telefon, stąd pozornie ograniczona dostępność miejsc noclegowych w serwisach online. Zaryzykowaliśmy przyjazd na wyspę bez rezerwacji i okazało się że wolnych miejsc jest sporo, a ceny dużo niższe niż się spodziewaliśmy. W szczycie sezonu (od kwietnia do sierpnia) warto pytać o dostępność miejsc na wyspach już w biurze informacji turystycznej w porcie w Kuala Besut.
Jeśli wpis uważasz za atrakcyjny, będziemy wdzięczni za udostępnienie go znajomym. Dajcie znać w przypadku wszelkich pytań czy uwag. Zachęcamy też do zapisywania się do newslettera (po prawej) i śledzenia naszego profilu na Facebooku. Dzięki! 😉
Kasia
Ale zwierz! 😀 Chciałabym zobaczyć kiedyś na żywo.
Vanilla Island
O kurczę, Waran połykający rybę w całości! To zdjęcie jest niesamowite!!!
Łukasz | Gdziesakasperki.pl
Noo, tam były niezłe monstra! 😉
Joanna
Oj niby raj, ale śmieci i ich spalanie pozostawiły niesmak.
Dokładnie tak samo wspominam!