Z chwilą wylądowania na lotnisku w Brunei i opuszczenia pokładu Air Asia w rytmach tandetnego disco-popu witającego podróżnych u celu, czas nieco zwolnił. Na chłodnej i niemal sterylnie czystej hali przylotów zdawaliśmy się być jedyną grupką turystów. Spokojna muzyka rozlewająca się z głośników i powściągliwe ubiory miejscowych wprowadzały nas niepostrzeżenie w realia sułtanatu Brunei. Przed wyjściem na zewnątrz mimowolnie naciągnęłam nogawki na nie do końca osłonięte kolana.
Wyobrażałam sobie, że Brunei będzie maleńką Szwajcarią wśród równikowych lasów Borneo, gdzie wszystko będzie lśniło nowością, imponowało nowoczesnością, pachniało pieniądzem. W końcu to jeden z najbogatszych krajów świata (licząc PKB na głowę). Łapiąc w drodze z lotniska stary, nieco zdezelowany autobus miejski, podskakujący na drogowych wybojach, szybko zaczęłam weryfikować moje wyobrażenie o Brunei. I poczułam ulgę, że jednak bardziej swojska atmosfera będzie nam towarzyszyła w ciągu paru dni naszego pobytu.
Owszem, bogactwo w Brunei jest widoczne, skupia się jednak głównie w rękach jednego z najbogatszych ludzi na świecie – sułtana Brunei, Hassanala Bolkiaha, panującego od prawie 50 lat. Jego pałac ze złotymi kopułami (trzykrotnie większy od londyńskiego pałacu Buckingham) po zmroku rozświetla horyzont jak gigantyczna pochodnia. W końcu flota ponad pięciu tysięcy samochodów z górnej półki wymaga sporo miejsca 😉 Kolejne budowle, zwłaszcza meczety, fundowane przez sułtana nie zostały zaplanowane z myślą o jakichkolwiek oszczędnościach.
Kontrast do nich stanowią skromne domy Brunejczyków.
Zdaje się, że nie przywiązują oni zbytniej wagi do tego, w jakich warunkach mieszkają – jakby skromność była ich cechą narodową. Przy sprawiających nieraz wrażenie zaniedbanych chat stoją dobrej jakości samochody, które często są jedyną widoczną z zewnątrz oznaką dobrobytu Brunejczyków. Wielu z nich wciąż żyje w zgodzie z tradycją, w wioskach na wodzie mimo idącymi za tym potencjalnymi niewygodami. Największą z nich – Kampong Ayer – zamieszkuje dzisiaj nadal ok. 40 tys mieszkańców, a główne środki transportu stanowią tam wszelkiego rodzaju łodzie motorowe i taksówki wodne.
Oczywiście nie same miejsca są największym magnesem Brunei, ale właśnie zwykli ludzie, którzy wykazują szczere zainteresowanie i radość z tego, że to ich małe państwo przyciąga turystów. Chętnie nawiązują rozmowę, robią zdjęcia i wrzucają na Facebooka, dzięki czemu można poczuć się jak gość-celebryta. Przede wszystkim jednak są bardzo pomocni. Kilka razy podczas wycieczek po mieście oferowano nam transport, a szef okolicznej knajpki oznajmił, że w ramach podziękowania za wizytę, odwiezie naszą grupkę na lotnisko i żadnymi taksówkami się mamy nie przejmować.
W Brunei nieliczne pensjonaty raczej świecą pustkami a czas piątkowej modlitwy sprawia, że miasto wygląda na całkowicie wyludnione. Czyż nie może być lepszych warunków, by uciec od tłocznych malezyjskich szlaków i na chwilę podzielić leniwy rytm życia Brunejczyków?
Zapraszamy również do pozostałych wpisów z Brunei:
Do Brunei wybraliśmy się przy okazji naszej miesięcznej podróży po Malezji.