Baños tętni życiem. Przede wszystkim turystycznym. Głośnym szczególnie nocą, rozpychającym się po dziesiątkach hoteli, hosteli, restauracji. Z drugiej strony Baños wyróżnia jego niecodzienne położenie, spektakularne krajobrazy i wiele ciekawych propozycji spędzenia czasu, które potrafią zredukować niesmak atmosfery kurortu.
Pailon del Diablo
Niejeden wodospad mija się przemierzając ekwadorskie drogi. Ale ten “diabelski” uważa się za najbardziej spektakularny. Umykając przed deszczem złapaliśmy więc miejscowy autobus i ruszyliśmy przekonać się cóż ten diabeł w Baños nawyczyniał.
Ulewa złapała nas na ścieżce prowadzącej pomiędzy wysokimi drzewami buchającymi świeżością zieleni. Już po chwili nasze kurtki ociekały wodą. Ale na tej dróżce, gdzie co krok Maja wypatrywała źródełko, to znów gigantyczny liść lub mały robaczek, deszcz zupełnie nam nie przeszkadzał. Zresztą w Ekwadorze warto go polubić i przyzwyczaić bo trudno przewidzieć, kiedy nas zaskoczy.
Od strony Pailon del Diablo dobiega nas huk. Hałas nabiera na sile im wyżej wspinamy się po kamiennych schodkach. W końcu jest – 80 metrowy wodospad zrzuca w dół masy wody, które rozbijają się z niemilknącym rykiem. Można wspiąć się wyżej przeciskając wąskimi przesmykami skalnymi, by spojrzeć na to dzieło natury bardziej z góry. Ale nam wystarcza diabelskie dzieło podziwiane ze skalnych balkoników niżej i wiszącego mostu nieopodal.
Huśtawki: Casa del Arbol i Lot Kondora
Długo szukaliśmy oferty wycieczki. Ale nie z powodu ich braku, ale wręcz nadmiaru. Niestety program większości był praktycznie taki sam, wydawał się być przygotowaną pod gusta turystów inscenizacją. Ostatecznie wybraliśmy się po prostu w okolice Baños, doprowadzeni asfaltowymi serpentynami na okalające miasto góry. Stamtąd Baños wygląda jak małe klocki rzucone w środek doliny. W oddali czai się wulkan Tungurahua, którego aktywność w ostatnich dekadach niejednokrotnie rzuciła cień na życie mieszkańców Baños.
Na dolinę i miasteczko można spoglądać z tarasu lub zerkać spacerując ścieżkami. Ale można też czynić to w bardziej ekstremalny sposób wpisującym się w charakter miejsca. Casa del Arbol (domek na drzewie) to huśtawka przypominająca te tradycyjną, z tym, że o wiele większą i dającą wrażenie kołysania się tuż nad przepaścią. Zapewne kojarzycie popularne zdjęcia z tego miejsca, sprawiające wrażenie jakby faktycznie ludzie huśtali się setki metrów nad ziemią. W rzeczywistości nie jest aż tak strasznie, huśta się do kilkunastu metrów nad ziemią, a ekstremalny efekt zawdzięcza się sprytnemu kadrowaniu zdjęcia. Oczywiście wciąż gwarantuje to niemałe emocje.
Lot Kondora (Vuelo del Condor) to już wersja dla tych o naprawdę mocnych nerwach i nie ma w tym żadnej przesady. Ta huśtawka to metalowa ogromna konstrukcja na zboczu góry. Potrafi się solidnie rozhuśtać, a wtedy już nie sposób jej ot tak zatrzymać. Widok przyprawia o dreszcze i trudno wyobrazić sobie wrażenia bycia wyrzucanym pod chmury z miastem w dole jak malutka makieta. Nie mieliśmy odwagi by to sprawdzić na własnej skórze, jednak śmiałków nie brakowało.
Mamatungu na zipline
Ktoś powie, że Baños to przede wszystkim ciepłe źródła. Być może większość turystów uzna, że to numer jeden. Z pewnością zasługują na uwagę, ale my szukaliśmy jednak czegoś, co sprawi, że Baños utkwi nam głęboko w pamięci. I tak całkiem przypadkiem spotykając w kawiarni inną polską podróżującą rodzinę w Baños, zrodził się pomysł na jazdę tyrolką. O tyle jednak niezwykłą, że biegnącą nad wielką przepaścią. Jakieś 120 metrów nad ziemią!
Poleciałam pierwsza. Nie obyło się bez ogromnych oporów i zwykłego lęku przed wysokością. Przez pierwsze sekundy lotu zamknęłam oczy, a wszyscy w okolicach mogli usłyszeć jak krzyczę ze strachu. Łukasz z Mają i Alą czekali na mój powrót. Po drugiej stronie trzeba było jeszcze się trochę powspinać i wrócić na innej linie. Maja (wówczas niecałe 5 lat) już nie potrafiła się doczekać na swoją kolej. Nie wiem skąd u niej tyle odwagi, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy od startu do samego lądowania. A gdy już wystartowała zawieszona na linach razem z Łukaszem zaczęła po prostu udawać, że jest ptakiem. Nic więc dziwnego, że zwykły park linowy dla najmłodszych dzieci nie stanowi już dla niej takiego wyzwania.
Gdyby nie fakt, że spojrzeliśmy na Baños z innej niż miejska perspektywy, pewnie nie cieszyłby się naszą szczególną sympatią. Ale pomimo pierwszego niezbyt dobrego wrażenia i hałaśliwych nocy, ostatecznie da się lubić. Aby się o tym przekonać musieliśmy spojrzeć na Baños po prostu z góry i zafundować sobie nieco mocniejszych wrażeń.
W Polsce być może nie mamy wielu tyrolek na taką skalę czy huśtawek w tak spektakularnej scenerii, ale dla szukających mocnych wrażeń sporo ciekawych możliwości znajdzie się na przykład w pakietach oferowanych przez Prezentmarzeń.
Jeśli spodobał Ci się wpis, będziemy wdzięczni za jego udostępnienie znajomym.
Zachęcamy też do zapisania się do naszego newslettera, by otrzymywać od nas listy z podróży (niepublikowane nigdzie indziej) oraz powiadomienia o nowych wpisach na blogu. I co najważniejsze, niezależnie od algorytmów mediów społecznościowych decydujących co i kiedy zobaczysz – zajrzysz do nas kiedy masz na to czas i ochotę, wiadomość będzie czekać w skrzynce. (Zero spamu, też go nienawidzimy).
Aleksander
Huśtanie się na takich huśtawkach musi być niesamowite! Wspaniałe uczucie nieważkości 🙂