Po dwóch tygodniach spędzonych na północy Tajlandii, nadszedł czas na bardziej rekreacyjną część urlopu na południu. Rozpoczynamy od odwiedzenia wyspy Ko Pha Ngan w Zatoce Tajlandzkiej.
W podróż na południe udajemy się nocnym pociągiem z Bangkoku do Surat Thani. Nie udało nam się już kupić biletów w wyższej klasie (z przedziałami), więc musieliśmy się zadowolić miejscami w wagonie sypialnianym bez przedziałów. Było jednak wystarczająco wygodnie i w miarę czysto. Obsługa w ekspresowym tempie rozkładała siedziska, które przekształcały się w łóżka. Kawałek zasłony zapewniał nieco intymności i pozwalał zasłonić się przed drażniącym oświetleniem. Wyglądając w nocy zza tej prowizorycznej zasłonki można było zauważyć trochę grasujących karaluchów, pomagających obsłudze utrzymać podłogę w czystości. Były jednak na tyle kulturalne, że nie narzucały swojej obecności śpiącym współpasażerom 😉
Obawialiśmy się trochę całonocnej podróży z Mają w bezprzedziałowym wagonie, natomiast jednostajny stukot kół i kołysanie sprawiły, że Maja przespała całą trasę i wstała wypoczęta i pełna energii.
Po kilkunastu godzinach spędzonych w pociągu, czekał nas jeszcze dwugodzinny transfer do portu, a następnie kilka godzin spędzonych na promie.
Ko Pha Ngan
Spośród setek tajskich wysp na pewno każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Będąc już w drodze i korzystając z porad innych podróżujących rodzin, wybraliśmy te spokojniejsze wyspy, zarówno na wschodnim, jak i zachodnim wybrzeżu.
Na Ko Pha Ngan zachwyciły nas prawdziwie rajskie plaże, z miękkim drobnym piaskiem i lazurowym kolorem wody. Zaraz przy plaży wyrastały smukłe palmy, niektóre mocno pochylone w stronę morza, jakby chciały się w nim zanurzyć. W głębi wyspy roślinność stawała się coraz gęstsza, sprawiając wrażenie dzikiej, niezamieszkałej dżungli.
Maja miała ogromną frajdę kąpiąc się w tak ciepłym morzu. Temperatura wody na płyciźnie pewnie tylko nieznacznie odbiegała od temperatury otoczenia. W czasie odpływu, niedaleko naszych domków utworzyła się płytka laguna, gdzie nasz bobas mógł do woli chlapać, grzebać w piasku czy ćwiczyć chodzenie brodząc w wodzie.
Krabi
W drodze na kolejną wyspę – Ko Lantę zatrzymaliśmy się na kilka dni w Krabi. Najbardziej charakterystycznymi miejscami regionu są wapienne skały wyrastające z morza i piękne plaże w okolicach Railay.
Na rajskie plaże w Railay można się dostać wyłącznie korzystając z wodnej taksówki. Można ją łatwo złapać na własną rękę w przystani, trzeba tylko nieco poczekać na odpowiednią liczbę pasażerów. Z pewną dozą niepewności spoglądaliśmy na zacumowane łodzie, które kołysały się na wodzie jak drewniane łupiny i sprawiały wrażenie bardzo niestabilnych. Siedząc już w środku nasze samopoczucie wcale nie uległo poprawie obserwując wątłego sterownika walczącego z naszą łódką by wyprowadzić ją z przystani posługując się wyłącznie wiosłem. Do tego silnik nie chciał odpalić, co wymagało interwencji innego “kierowcy”, który dostarczył paliwo w plastikowej butelce. W końcu maszyna ruszyła, a gigantyczny i głośny motor sprawiał wrażenie jakbyśmy zaraz mieli odlecieć w przestrzeń kosmiczną…
Plaże w Railay okazały się prawdziwym cudem natury – cudownie miękki piasek, bajeczne wapienne skały majestatycznie górujące nad okolicą. W tym pięknym obrazku przeszkadzały nam jednak luksusowe apartamenty wyrastające zaraz przy plaży.
Po jednej stronie półwyspu trafiliśmy na spokojną szeroką plażę, gdzie z łatwością znaleźliśmy miejsce dla naszej trójki. Szkoda tylko, że tą sielankową ciszę skutecznie mącił hałas silników łodzi, które zamiast w przystani cumowały bliżej bogatych klientów.
Druga strona półwyspu była wręcz oblegana przez turystów, jak również miłośników wspinaczki, którzy wdrapywali się na potężne skały dramatycznie zastygające nad taflą wody. Irytował nas ten tłok, trudno było znaleźć wolny kawałek plaży, która zresztą z tego samego powodu nie należała do najczystszych.
Ko Lanta
Ko Lanta nie miała już aż tak egzotycznego (dla nas) wyglądu. Przy plażach rosły drzewa iglaste, więc czuliśmy się bardziej jak na chorwackiej plaży niż w Azji Południowo-Wschodniej. Nadal jednak morze miało cudownie błękitną barwę, a w wodzie można by moczyć się całymi dniami.
Po wyspach najwygodniej poruszać się skuterem, których pewnie jest więcej niż samych mieszkańców. Jest to również najtańsza metoda poruszania się. Lokalne taksówki, czyli pickupy, są o wiele droższe, a kierowcy nie są zbyt chętni negocjować cen. Korzystając z niewiedzy turystów dyktują wysokie ceny a oferując takie usługi zaraz przy porcie zawsze znajdują chętnych na transport do miejsc zakwaterowania. Najwyraźniej wolą jeździć pustymi samochodami w głębi wyspy niż zgodzić się na niższą cenę, zarabiając krocie na mniej świadomych turystach.
„Przygoda” tuk-tukiem
Mając na względzie bezpieczeństwo Mai zrezygnowaliśmy z opcji zwiedzania wyspy na skuterze, mimo, że widzieliśmy wiele miejscowych podróżujących w ten sposób z maluchami. Po długim namyśle, zdecydowaliśmy się w zamian wypożyczyć tuk-tuka na Ko Lanta, sądząc że na trzech kołach będzie bezpieczniej. Tak naprawdę był to zwykły i dość wysłużony motocykl z dospawaną „budką” i dodatkowym kołem. Jak się okazało, jazda takim wynalazkiem wymaga większej praktyki niż parominutowy instruktaż właściciela i kilka metrów próbnej jazdy. Przekonaliśmy się o tym już po kilkunastu kilometrach, kiedy to na wzniesieniu prawie zupełnie wytraciliśmy prędkość, a redukcja biegu zakończyła się utratą przyczepności i uderzeniem w przydrożny kamień. Chociaż prędkość była prawie zerowa i nikomu z pasażerów przyczepki nic się nie stało, Łukasz zakończył przejażdżkę z kluczykiem w kolanie. Nie obyło się bez wizyty w miejscowej przychodni, gdzie lekarz zaszył ranę, a po zabiegu udaliśmy się w dalszą drogę, tym razem już z poprawnie usadowionymi pasażerami. W drodze powrotnej każde najmniejsze wzniesienie wydawało się być wielką górą, jechaliśmy żółwim tempem wyprzedzani przez najwolniejszych użytkowników drogi. A na koniec sam tuk tuk doświadczył również wizyty u miejscowego mechanika, podczas której wymieniono przebitą tuż przed hotelem oponę…
Podczas tej niefortunnej przygody przekonaliśmy się (po raz kolejny) jak bardzo pomocni są Tajowie. Gdy mijając nas na drodze zauważyli, że stoimy zdezorientowani na uboczu, od razu się zatrzymali z pomocą, następnie eskortowali do lekarza i upewnili się, że będziemy odpowiednio obsłużeni.
Roczek Mai w 2557 roku
Maja świętowała swoje pierwsze urodziny w przyszłości. Oczywiście wiąże się to z tym, że w Tajlandii używa się kalendarza buddyjskiego. Nasz rok 2014 to w kalendarzu buddyjskim rok 2557.
Na Ko Lanta odkryliśmy małą rodzinną knajpkę prowadzoną przez sympatyczne tajskie małżeństwo. Niestety w miejscach bardziej popularnych wspaniała kuchnia tajska została już nieco dostosowana pod kubki smakowe turystów i z początku byliśmy nieco rozczarowani ograniczoną ofertą gastronomiczną na wyspie. Do momentu aż trafiliśmy do wspomnianej knajpki skromnie urządzonej, ale oferującej przepyszne i autentyczne dania. Kucharz – właściciel wkładał w przygotowanie potraw całe serce, a kelnerka – właścicielka zabiegała o to, by niczego nam na stole nie zabrakło. Do tego uwielbiała Maję, brała na ręce, mówiła do niej i dawała gratisowe frykasy.
Właścicielka przejęła się tym, że Maja będzie obchodzić pierwsze urodziny w jej restauracji. Słabo mówiła po angielsku (zwroty ograniczały się do słownictwa bezpośrednio związanego z obsługą klienta) więc trochę wysiłku wymagało wytłumaczenie naszej prośby o przygotowanie skromnego tortu urodzinowego. Skończyło się na niezgrabnych rysunkach Łukasza, które rozwiały wątpliwości gospodarzy co do tego, o co prosimy.
Maja dostała więc swój tort, przywieziony specjalnie z miasta na stałym lądzie. Właściciele knajpki przygotowali również dodatkowe smakołyki poza standardowym menu i zadbali o bardziej odświętną atmosferę miejsca. No i oczywiście serdecznie wyściskali Maję!
Nie obyło się bez wkładu organizacyjnego naszych współtowarzyszów podróży – Ani i Tomka, którzy zadbali o prezenty i dodatkowe rozrywki.
Na wyspach całkowicie zatraciliśmy poczucie czasu. Oprócz możliwości wspólnego spędzania całych dni, to właśnie ten aspekt podróżowania stanowi o tym, że można się od niego uzależnić. Wyzbyliśmy się choć na chwilę nawyku zerkania na zegarek, zapomnieliśmy jaki jest dzień tygodnia, nie musząc się nigdzie spieszyć. Cudowne uczucie 🙂
Sprawdź również pozostałe wpisy z Tajlandii.